Śniadanie bez zmian. Wiemy jak zwiększać porcję herbaty/kawy. Dolewać gorącej wody z dystrybutora... Zaliczamy Frens Travel Office. Potwierdzamy jutrzejszy wyjazd do Nagarkot na wschód słońca i oglądanie gór. Biuro potwierdza cenę 6.000Rs od naszej trójki. Zamieniamy USD na Rs. 100USD dziś równa się 11.225Rs. Łapiemy taxi za 700Rs do Patan, byłej stolicy Nepalu.
Ani spodobał się wczoraj T-shirt, dość oryginalny, którego dostrzegła u jakiegoś gościa w świątyni Małp. A dziś, czekając aż dogadamy się w agencji turystycznej, spotkała go na Thamelu (dzielnica turystyczna, w której mieszkamy). Hiszpan, właściciel koszulki, wytłumaczył nam mniej więcej, gdzie ją kupił, a to dość daleko, bo w Patan. Postaramy się poszukać tego sklepu.
Iza miała drobną przygodę – wypadła jej mała plomba. Będziemy szukać dentysty! Jadąc do Patanu, zatrzymujemy się przy klinice dentystycznej, gdzie w ciągu 5 minut i uwolnieniu od 725 rupii, czyli około 30 złotych, bez czekania w kolejce, Iza wychodzi jak nowa! Możemy poszukać sklep z T-shirtami. Prawie zrezygnowani znajdujemy go! Więc szybkie zakupy i do centrum Patanu, na Durbar Square. Dzwonią z agencji z informacją, że pomylili się w cenie i wynosi ona nie 6.000Rs, a 8.500Rs. Chwila negocjacji, kilka zgrzytnięć zębami (moimi) i staje na 8,000.
Zwiedzanie Patanu, Durbar Square, snujemy się po okolicznych uliczkach.
Trafiamy do knajpki z roof top, gdzie wcinamy momo.
Powrót do Kathmandu, potwierdzenie jutrzejszego trekkingu, a właściwie to ma być hike, bo krótki, jednodniowy.
Okazuje sie, ze Kathmandu jest strasznie małe, mimo, ze liczy kilka milionow mieszkancow plus tysiace turystow. Na ulicy otykamy po raz trzeci goscia, ktory polecil nam sklep z t-shirtami! Oczywiscie Hiszpan byl zainteresowany czy znaleźlismy sklep i czy kupilismy koszulki... Jeszcze tylko kolacja u Chińczyka - zupka, ryż z czymś-tam i grzybki gotowane z mięskiem. Niebieskich smoków nie doswiadczyłem.