Geoblog.pl    Byniek    Podróże    Kuba zza okien samochodu. Czyli coś dla kierowców.    Restauracja w pueblo. Brzmi lepiej niż "wiejska knajpa".
Zwiń mapę
2016
23
lis

Restauracja w pueblo. Brzmi lepiej niż "wiejska knajpa".

 
Kuba
Kuba, Baracoa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10075 km
 
Rano wyjazd w kierunku zachodnim nad rzekę Toa. Mamy zamiar przepłynąć się po niej łódkami. Docieramy do Rancho Toa, ale pływanie obecnie w tamtym miejscu okazuje się totalną porażką, więc nie korzystamy z ich oferty. Jesteśmy na jednym z najbardziej zniszczonych przez tajfun Mathiew terenów. Wysokie palmy pozbawione większości liści, pełno połamanych wszelkich drzew, pozrywane dachy domów. Niektóre dachy już naprawione, inne przykryte tymczasowo jakimiś płachtami, inne liśćmi palmowymi. Ogólnie teren wygląda na biedny, trudno przyrównywać do polskich wiosek – chyba, że przedwojennych. Na domiar złego huragan spowodował zawalenie się mostu łączącego Baracoa z Moa. Wojsko buduje właśnie tymczasową przeprawę – układają w poprzek rzeki jedna przy drugiej rury kanalizacyjne o średnicy chyba większej niż 1 metr, zasypują kamieniami i zalewają betonem. Na razie przeprawa nie oddana, połączenie tylko promem. Robimy sobie kilkukilometrowy trekking wzdłuż rzeki, obserwując po drodze życie na tym odludziu. Cisza, spokój, mieszkańców nie widać.
Po powrocie do naszej bazy decydujemy się na przejazd na wschód do Yumuri. Na pierwszy rzut bierzemy z marszu punkt widokowy na wzgórzu. Naganiacze z wypożyczalni łódek towarzyszą nam cały czas, namawiając na rejs łódką po rzece. Nie satysfakcjonuje nas podawana przez nich cena – 7CUC za osobę. Zaproponowaliśmy 3 CUC i twardo trzymamy się swojego zdania. Po zejściu z góry naganiacze, w przeciwieństwie do nas - wymiękają. Za 3 CUC od łebka płyniemy łódką na pobliską wyspę położoną nad rzeką Yumuri w kanionie mającym również nazwę Yumuri. Wyspą na piechotę udajemy się na małą plantację kakao i kawy. Nie zabiliśmy naszego przewodnika śmiechem, bo był to z naszej strony bezgłośny śmiech, gdy ujrzeliśmy te dwie plantacje. Każda składała się z jednego drzewka. JEDNEGO, gdyby ktoś nie dowierzał. Na kakaowcu wisi jeden owoc, na kawowcu tylko liście. Przewodnik tłumaczy, że to skutek tajfunu, który postrącał owoce. A niech mu tam… Wracamy do wioski Boca de Yumuri, gdzie wcześniej zamówiliśmy sobie obiad w „restauracji na terenie puebla”. Ładnie brzmi? W niewielkiej chałupce położonej w zasadzie prawie na plaży, dwa stoły przy wejściu, wiekowa lodówka i niezbyt wysoka ścianka oddzielająca część kuchenną od jadalnej, jakaś kobieta z chorym dzieckiem i barmanka, kucharka a zarazem kelnerka w jednej, postawnej osobie wypełniają półmroczne wnętrze, przepełnione dodatkowo odgłosem huczących fal, dobiegających przez otwarte drzwi. A może tam nie było drzwi? Dostajemy trzy rybki, każda inna, tak na oko po 70 – 80 dkg żywej wagi. Ale już wypatroszone, z grilla. Czwarta porcja to ośmiorniczka. No cóż, inni mogą w Polsce u „Sowy i Przyjaciół”, a my możemy na Kubie. Z przyjaciółmi. Smacznie, ale za to za 37 CUC. Naszemu przewodnikowi obiecujemy jakieś podarunki – jutro do odebrania w naszej kwaterze. Pytał o ubrania, które rzekomo tajfun wywiał z domu. Pokazuje nam nawet dom, który jednak wygląda jakby dach i urodę stracił kilka tajfunów temu… Ale udajemy, że wierzymy mu. Powrót do bazy i pakowanie - jutro powrót do Santiago.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (25)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 20.5% świata (41 państw)
Zasoby: 270 wpisów270 219 komentarzy219 3239 zdjęć3239 5 plików multimedialnych5
 
Moje podróżewięcej
17.11.2018 - 06.12.2018