Śniadanie o 08:00. Jajecznica, mięso (coś w rodzaju naszej mielonki, ale niesmaczne), ser żółty, owoce – gujawa, banany, ananasy i papaja, miód oraz marmolada i flan. Świetne! I zwiedzać Hawanę.
Na piechotkę zwiedzamy Starą Hawanę. Trasa skompilowana z kilku przewodników i blogów. Nie ma co opisywać i się powtarzać. Architektura kolonialna piękna, natomiast żal, że większość domów w opłakanym stanie. Z jednej strony właśnie odnawiany Kapitol, a po drugiej stronie ulicy straszące pustką, częściowo zrujnowane kamieniczki z łopoczącym na wietrze praniem, rozwieszonym na rdzewiejących, odrapanych balkonach. A na Paseo del Marti (Prado) zachwycające nieprzemijającą urodą, wspaniałymi, rzucającymi się w oczy kolorami samochody z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Tłumy turystów pragnących uwiecznić się na fotce z takim krążownikiem szos, wielu zdecydowanych na przejażdżkę (25 - 30CUC/h).
Na 16 jesteśmy umówieni w wypożyczalni samochodów. Jak przystało na białych, przybywamy 3 minuty przed czasem i ZONK! Samochodu nie ma! Znudzony robotą pracownik wypożyczalni nie przejawia większego zainteresowania i nie jest skory do jakiejkolwiek pomocy. Samochód rzekomo już do nas jedzie – to słyszymy przez dwie i pół godziny. I w końcu dojechał. Peugeot 301, automat, z lekka poobijany, bez znaczków firmowych, bez bocznych kierunkowskazów, brudny wewnątrz i na zewnątrz, ale jeżdżący! Dojeżdżamy do naszej casa, auto odstawiamy na parking strzeżony, gdzie parkingowy mimo ciemności, robiąc błyskawiczny obchód auta wymienia wszystkie jego braki, a 5 CUC za pilnowanie przez noc to dość przyzwoita cena.