Zadowolona Iza, że obsługa restauracji wita ją gorąco, szybko pojmuje przyszła na śniadanie nie ubrana. A załoga gorąco nie wita, a zwraca uwagę na niestosowność stroju - brak hijabu. No cóż, za krótko jesteśmy, by się przyzwyczaić. To znaczy kobitki. Nie ja. Ostatnia wyprawa na stare miasto, wpadamy do muzeum - więzienia Alexandra. Taxi na dworzec autobusowy, po drodze nie darujemy lodom - każemy stanąć taksówkarzowi przed lodziarnią, skąd każdy zabiera po 3 gałki lodów...
Autobus tym razem nie VIP. Mea culpa. Taki zamówiłem. Z wrodzonej oszczędności. Jedziemy z lokalsami. Oczywiście autobus rusza po wcześniejszych licznych nawoływaniach: Kerman, Kerman... coś - tam. Opóźnienie już na starcie pewnie z dobre 30 - 45 minut. Do Izy przysiada się dość miła Iranka i Iza is improving swój English. Z DVD puszczają jakąś komedię - poznaję tylko po tym, że od czasu do czasu lokalsi wybuchają śmiechem - wszyscy w tym samym czasie. Dla mnie chińskie kazanie byłoby chyba strawniejsze. No cóż. Przed Rafsanjan jakiś facet prosi mnie bym przesiadł się i usiadł koło jakiegoś Irańczyka, by Iranka mogła siąść koło Ani. Koło obcego faceta nie siądzie. A ze względu na stan uzębienia nie zjadłbym jej, a przy tylu ludziach nic innego też bym jej nie zrobił... To jest ta specyfika...
Jedziemy jeszcze po zachodzie słońca, więc jest szansa poobserwować zachowania kierowców po zmroku. Jeżdżą bez świateł lub z niebieskimi (nie policyjnymi). Lepsza byłaby świeczka w słoiku od tych niebieskich. Wyprzedzają z każdej możliwej strony. A drogi to chyba czasem się same poszerzają, by wszyscy mogli się zmieścić obok siebie. Przed rondami (i to mi się podoba! Zaprosić tu naszych projektantów ulic!), których średnica waha się od 50 do 100 m, choć wydaje mi się, że widziałem jeszcze większe, ale nie miałem ze sobą żadnego przymiaru, umieszczeni są "leżący policjanci". Wszyscy zwalniają, ale nie wszyscy do odpowiedniej prędkości, bo za tymi wybrzuszeniami drogi asfalt najczęściej jest zryty przednimi częściami aut.
Dojazd do Hotelu Akhavan, serdeczne powitanie rzucone nam już od drzwi: Welcome our polish guests! Skąd wiedzieli, że to my? Bo pewnie jesteśmy jedynymi gośćmi w trójkę, którzy zaanonsowali się dzień wcześniej. Za chwilę herbatkę dostarczono do pokoju i zaproszono nas na obiad. Chyba wiedzieli, że jesteśmy głodni po podróży, bo zafundowali nam niesamowitą wyżerkę: zupa jarzynowa, vegetable curry, oberżyna z czymś tam, wołowina z pieczarkami, omlet ryżowy, mięso z kurczaka z rusztu, oczywiście chlebek naan, piwo, kawa... Pewnie coś ominąłem. Jasne! Boski jogurcik i coś zielone, podobne do naszego szczawiu z jakimś mięskiem wymieszane... Jedzenie rzeczywiście wyśmienite, kelner podawał nazwy wszystkich przynoszonych potraw. Natomiast sama restauracja to wytwór jaki prezentowały stołówki FWP w latach siedemdziesiątych.
Trzeba to strawić -więc spacer po Kerman, zakończony wizytą, a jakże, w lodziarni. Okazuje się, że już kasa zamknięta, lodziarnię zamykają, ale dowcipni młodzi Irańczycy z pewną trudnością nałożyli dla nas wielką porcję lodów, nie chcąc nic za to! A ja się zastanawiałem, co oni wcześniej brali... Bo chyba nie mleko...
Spać.
Wydatki na 3 osoby:
Wejście do Alexander prison - 450.000
Lody - 120.000
Taxi hotel - dworzec autobusowy - 150.000
Picie - 60.000
Taxi dworzec Kerman - hotel - 80.000