Docieramy przed wieczorem. Kierowca usilnie stara się dowiedzieć, gdzie jest nasz hotel - plączemy się po dzielnicy, na szczęście jeżdżąc, a nie chodząc, prawie godzinę. W końcu jesteśmy! Pokój wypasiony, duży, z europejskim kibelkiem, ciepłą i zimną wodą. Ba nawet lodówka i czajniczki do herbaty są do naszej dyspozycji. Odreagujemy karawanseraj. Spacerek do Placu Chomejniego, ale po drodze próbujemy tutejszych specjałów - pizza, która nie jest pizzą w naszym rozumieniu, bachlawa oraz jakiś trójkątny placek z nadzieniem, którego nazwy nie zdołaliśmy zapamiętać. Poprawimy się. Jeszcze zakup irańskiej herbatki, pistacji i bierzemy taksówkę za 100.000, która podwozi nas prawie na sam plac. Jest wielki, ale jednak widać, że nie tak wielki jak pekiński Tienanmen. Może dlatego, że ten otoczony jest na skraju zabudowaniami, a chiński otaczają jeszcze dodatkowo szerokie ulice? Kilka zdjęć nocnych i na piechotkę wracamy do hotelu. Sunrise Hotel.