Geoblog.pl    Byniek    Podróże    W krainie meczetów, 1001 baśni i milionów hidżabów. Jednym słowem - Iran. Wolę - Persja.    Włóczykije.
Zwiń mapę
2015
14
lis

Włóczykije.

 
Turcja
Turcja, Istanbul
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1245 km
 
Zapomniałem wczoraj zapisać, że 16.800 kroków razy 0,7 to będzie w kilometrach.....(?), ale oduczyłem się tu używać dużych liczb). Dziś w planie muzeum dywanów, mozaik, cysterna i co bóg da. Istanbul Card się sprawdza – wygoda z jedną kartą dla takich podróżujących jak my. Mapki Stambułu nie są najdokładniejsze, więc krążymy wokół Hagii Sophii dopytując o muzea. W jakimś biurze podróży pokazują nam mniej więcej kierunek, zaznaczając przy tym, że czynią to gratis. Dobre. Koło małego i prawie pustego bazaru trafiamy na muzeum mozaik, ale rzut oka wystarczył nam, by zrezygnować z dalszego oglądania. Jakiś elegancki jegomość dopytywany o drogę do muzeum dywanów, proponuje nam obejrzenie jego sklepu (fabryczki?), informując, że oczywiście nic nie musimy kupować, tylko rzucić okiem. Z uśmiechem na ustach dziękujemy, tłumacząc, że dziś wyjeżdżamy, a mamy jeszcze do zobaczenia inne zaplanowane rzeczy. Może i uwierzył. Trafiamy w końcu do muzeum dywanów (wejście 10 TL) – zgromadzono tu kilkadziesiąt egzemplarzy od XVI wieku. Widać, że nieźle nadgryzione przez ząb czasu, ale, o dziwo, soczystych barw nie straciły!
Jako, że to muzeum jest tuż obok wejścia na teren pałacu Topkapi, tam kierujemy swoje kroki. Ciągną tłumy. Mieliśmy nadzieję, że zobaczymy pałac z zewnątrz, bez wchodzenia – i tu się przeliczyliśmy. Za drugą bramą już kontrola, bramki i bilety – bodajże 50 TL. Rezygnujemy. Udajemy się do podziemnej cysterny – tuż obok wejścia do Hagii Sophii, po drugiej stronie torów tramwajowych. Kolejka do wejścia, jak w Polsce za szynką w latach osiemdziesiątych. Opłata za wejście 20 TL, tylko i wyłącznie gotówką, żadne karty, żadne museum card nie obowiązują. Wbrew naszym obawom kolejka porusza się błyskawicznie. Cysterna robi wrażenie - rzędy potężnych kolumn wspierające łukowate sklepienia, podświetlone od dołu żółto – brązowym światłem, wyrastające ze zgromadzonej tu wody, w której roi się od całkiem sporych ryb, przypominających mi nasze rodzime karpie, zdaje się nie mają końca. Wszak to prawie 150 metrów długości. Ludzi multum. Dookoła trzaskają migawki, błyskają flesze. Nie jesteśmy gorsi – też jakieś zdjęcie trzeba zrobić na pamiątkę.
Wychodzimy zauroczeni i plączemy się po wąziutkich uliczkach, na których kwitnie wszelaki handel. Wybieramy sobie knajpkę, w której zamawiamy obiad: izgara kofte (meat ball grilled) i taruk sish. A na deser – künefe. Wyglądało jak żółty ser podgrzany na metalowym talerzyku z obu stron i na wierzchu posypany drobno mielonymi orzeszkami pistacjowymi. Słodziutkie i wyśmienite. Ale nie dowiedzieliśmy się z jakich składników zrobione. Szkoda.
Klucząc dotarliśmy niepotrzebnie do Wielkiego Bazaru – mieliśmy iść mniej więcej w kierunku Meczetu Sulejmana. Ale chyba dzięki temu trafiamy przez najczystszy przypadek do wejścia na dach. Nie spodziewaliśmy się, że „w kwiecie wieku”, bo inaczej nie możemy o sobie powiedzieć, przyjdzie nam łazić po dachach! Ale za to jakie widoki! Wieża Galata niech się schowa. Tu jest iście kultowe miejsce, a nie znaleźliśmy tego w żadnym posiadanym przez nas przewodniku. W większości przypadków „dachowcami” była młodzież, a nas należało chyba uznać za jednych z najstarszych dachowych turystów w tym miejscu. Dojście do schodów wychodzących na dach prowadzi przez jakiś obskurny korytarz, z którego prowadzą wejścia do różnych zakładzików, w których w warunkach całkowicie niezgodnych z polskimi i unijnymi przepisami BHP coś produkują umorusani tubylcy, mający chyba dość przechodzących tędy turystów, czemu dają wyraz wywieszając karteczki z napisem „NO PHOTO!”. Jakiś leciwy zakapior przy drzwiach prowadzących na dach daje nam do zrozumienia, że mamy wyskoczyć z 5 TL za naszą trójkę. Z oporem, ale daję. I chwilę później nie żałuję.
Jeszcze jedno jedzonko - tym razem zupka i grillowane warzywa, kwaśna czerwona kapusta i kawałki jakiegoś mięska. Her4batka w ilościach "na powąchanie", czyli pół mojego łyczka i wsiadamy do zamówionej taksówki, która po dwóch godzinach "korkowania się" na czasem i czteropasmowej autostradzie dowozi nas cało i zdrowo na lotnisko. Drobne 50 km od naszego hotelu. Check-in, bording i kierunek południowy wschód!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2015-11-15 18:47
Wczoraj w nogach ponad 11 i pół kilometra!
Dzisiaj może i mniej bo to muzeum ,posiłki z herbatką a na deser dwugodzinna podróż...czyta się relację bardzo dobrze.
Czuję się tak jak bym była w Istambule gdzie jeszcze nie byłam,
pozdrawiam
 
 
zwiedził 20.5% świata (41 państw)
Zasoby: 270 wpisów270 219 komentarzy219 3239 zdjęć3239 5 plików multimedialnych5
 
Moje podróżewięcej
17.11.2018 - 06.12.2018