Całkiem niezły lany poniedziałek: ruszamy w dwa samochody bladym świtem czy raczej właściwszym określeniem będzie ciemną nocą. Przed nami prawie 1200km i dobre 15 - 16 godzin jazdy. Trasa wiedzie przez Kraków, Cieszyn, Bratysławę, Wiedeń, Graz i Udine. Właściwie na drogę nie ma co narzekać, z wyjątkiem polskiego odcinka do autostrady. Po drodze dopada nas ulewa i burza, którą zmuszeni jesteśmy przeczekać na stacji benzynowej. Pod niezbyt wielkim zadaszeniem wszyscy kierowcy starają się schować swoje auta, chroniąc przed ewentualnymi uszkodzeniami od gradu.
W końcu, około 22 docieramy do Mestre. Moja nawigacja nie do końca chciała ze mną współpracować, więc w pewnym momencie wjechałem w jakąś uliczkę pod prąd. Widząc swój błąd, zacząłem wycofywać, narobiłem trochę zamieszania, zrobił się mały koreczek, ale Włosi są cierpliwi – dali mi i czas i miejsce na wykonanie potrzebnych manewrów. Tylko mnie było głupio… W końcu dojechaliśmy do celu i tu się rozdzielamy – nie dostaliśmy sześciu miejsc w jednym hotelu. My z żoną śpimy już drugi raz w Hotelu Montepiana (Via Monte S. Michele 17). Sprawdzony w ubiegłym roku, obecnie cena za noc z poniedziałku na wtorek – 95EURO, a z wtorku na środę 70EURO. Śniadanie kontynentalne i Wi-Fi wliczone w cenę. Drugi hotel – Aaron (Via Felisati 187), położony o rzut beretem (nawet bez antenki) od naszego, dokładnie w tej samej cenie. Jakość również ta sama. Jeszcze tylko krótki nocny spacer po Mestre dla rozprostowania nóg po całodziennej jeździe i można spać.