Jedziemy do Kvareli – prawie królestwa win. Dojeżdżamy do winnicy Khareba i udajemy się do „piwniczki”, w której leżakuje wino. Piwniczka to tunel wydrążony w zboczu góry, otwarty w 1962 roku na Światowy Kongres Win. Ma około 7700m długości, z czego 800 metrów jest udostępnione zwiedzającym (degustującym). Stała temperatura 12-14ºC, stała wilgotność około 70% pozwalają świetnie leżakować produkowanym winom. Wykupujemy bileciki, które dają możliwość posłuchania opowieści przewodniczki (po angielsku) i dają szansę na spróbowanie paru gatunków win. Żal, że tak mało nalewali… A wina niczego sobie! My tu sobie degustujemy, a w tym czasie Łukasz pojechał szukać warsztatu samochodowego, bo VW dopominał się tego. Mija dobra chwila, zanim Łukasz z usuniętą usterką pojawia się, by zabrać nas nudzących się koło winiarni i jedziemy na południe. Naszym celem David Gareja.
Po odbiciu na południe od Kkheti Highway (jaka ładna nazwa, a to po prostu S5!) i przejechaniu jakichś 10 km zaczynają się piękne widoki – jedziemy drogą przez stepy na pagórkowatym terenie. A połączenie tych zielonych wzgórz i białych obłoczków na błękitnym niebie nasuwa nam skojarzenie z „ekranem windowsa”… Po drodze mijamy spore jeziorko, ale czas nas goni i niestety nie zjeżdżamy do niego. Na części drogi zaczynają się roboty – czasem nasza prędkość spada do 20km/h. W końcu dojeżdżamy do miejscowości Udabno, skąd pozostaje nam 15 km do David Gareja. Po kilku kilometrach spotykamy parę polskich turystów, wędrujących z plecakami, proponując im podwózkę do David Gareja. Podziękowali, twierdząc, że wolą sobie iść na piechotkę i podziwiać widoki. A więc do zobaczenia w monastyrze. A my też od czasu do czasu stajemy zauroczeni otaczającymi nas widokami, bezkresami zieleni, olbrzymimi stadami bydła lub owiec, krążącymi nad nami prawdopodobnie jastrzębiami.
David Gareja okazuje się monastyrem wpasowanym w zbocze góry stanowiącej granicę między Gruzją i Azerbejdżanem. Pustawo, niewielu turystów i zwiedzających. Zaglądamy w różne zakamarki, błądzimy po terenie monastyru, znów mamy do czynienia z wydrążonymi w skale komnatami. Wspinamy się wąską ścieżką na górę dominującą nad monastyrem. Z każdym pokonanym metrem mamy coraz lepsze widoki na otaczającą nas okolicę – kolorowe pagórki wyglądają niczym usypane przez dzieci z różnokolorowego piasku, w oddali zielone windowsowe wzgórza przyciągające wzrok, a od czasu do czasu obłoki przysłaniające słońce powodują zmianę koloru wzgórz. Pniemy się w górę, gdzie szczytem biegnie granica z Azerbejdżanem, ale tylko Agata pomykająca niczym górska kozica osiąga cel. My odpadamy, no może rezygnujemy, ze względu na późną porę… Podziwiamy za to bogatą florę mamiącą nas zapachami i kolorami. Widoki przepiękne. Warto tu przyjechać, ale na cały dzień! A my musimy już wracać! Zatrzymujemy się w Udabno w Oasis Club u Ksawerego. Tego lokalu nie można przegapić i ominąć! W osadzie liczącej około 300 mieszkańców, gdzie trzy na cztery domy stoją puste, przy „przelotowej drodze”, jedyny pomalowany na biało budynek to właśnie kultowy Oasis Club. Sporo gości, słychać język polski. Zamawiamy obiadek i w oczekiwaniu na przygotowanie „zwiedzamy” teren. Wszędzie polskie akcenty – książki, plakaty, na wrotach poprzypinane, przyklejone różne polskojęzyczne plakietki, kartki… I w drogę. Docieramy do Tbilisi. Lokujemy się w kawiarence na placu Wolności. Odbieram swoją „zgubę”, czyli pozostawioną na kwaterze, w której spaliśmy wcześniej kurtkę przeciwdeszczową, jeszcze ciasteczko, lody i pora udać się na plac Puszkina, skąd Georgian Bus za 20 lari zawozi nas na lotnisko w Kutaisi.