Ci, których zemsta nie dopadła, czyli piękniejsza część wyprawy udaje się na spacer po mieście, deptak, plac Cespedes, drinki na tarasie widokowym hotelu, koncert zespołu kubańskiego z pokazem tańca. A piszący te słowa "walczy o życie", z jednej strony wrzucając w siebie jakieś stoperany itp "smakołyki", by zaraz "wypuścić" je na wolność... Ale już po południu sytuacja ulega na tyle poprawie, że wszyscy jedziemy do twierdzy. Budowla ciekawa. Po powrocie łóżko upomina się o mnie, więc zostaję, rezygnując ze spaceru nad morze. Po powrocie pań Ana serwuje kolację - krewetki, zupa, inne cuda. A dla mnie - ryż! Wieczorkiem panie wybierają na spacerek po Santiago. Same! Twierdzą, że w poszukiwaniu muzyki. A ja myślę, że muzyków i fordanserów lub instruktorów salsy, samby, rumby czy czegoś równie gorącego... Trafiają na ten sam zespół co przed południem grał w Casa de la Musica. A teraz obchodzone są urodziny jednego z muzyków i zespół wraz z solenizantem gra i śpiewa kubańskie mniej lub bardziej znane standardy. Dla pań podobno też zagrali i zaśpiewali. A kelnerka zatańczyła przepięknie z solenizantem... A ja cierpię.