Opuszczamy bez żalu naszą kwaterę. Odwiedzamy po drodze Sancti Spiritus. Przejeżdżamy i oczywiście zatrzymujemy się by zrobić zdjęcie najstarszego kamiennego mostu na Kubie. Wchodzimy do kościoła, w którym jakaś kobieta pokazuje nam polskie akcenty – portret św. Jana Pawła II i Faustyny. A przy drzwiach podziękowanie w języku polskim za wsparcie kościoła kubańskiego. Miły akcent. Weszliśmy na wieżę kościelną w idealnym momencie – w chwili, gdy wspinając się po schodach mijamy mechanizm zegara, ten zaczyna bić godzinę 11. Przed kościołem trzech autentycznych czyścibutów pozuje nam do zdjęć. Jakiś tubylec biegnie z kartką do naszych pań, by napisać po angielsku LOVE i pokazać trzy palce – kciuk, wskazujący i mały, co wg niego oznacza love… Hmmm. Na rynku jakiś artysta maluje na muszelkach i kamieniach różne scenki, które można oglądać dopiero lupą.
Tankujemy oszczędnie – za 25 CUC, by się nie przelało. Docieramy do Floridy i tu zamierzamy zatankować nasze trzewia. Szukamy restauracji przy pomocy dwóch komórek, ale bezskutecznie. W pewnym momencie musimy w centrum miasteczka przejechać przez jakiś kanał, czy rynsztok biegnący w poprzek drogi. Z duszą na ramieniu pokonuję go, obawiając się, że mogę się zawiesić. Ufff, udało się. W końcu wysiadamy i na piechotę poszukujemy knajpki serwującej coś jadalnego. Mijane lokale nie zachęcają nas do wstąpienia w celu zaspokojenia głodu, najwyżej by pstryknąć fotkę. To nawet nie przypomina zdewastowanych lokali PGR. Niżej nie ma chyba już nic. Dobrzy ludzie kierują nas do restauracji o nic nam nie mówiącej nazwie 1907. Staramy się zamówić coś do jedzenia, ale niestety z ulubionych potraw nie maja nic. Dostajemy za to smażoną wieprzowinę, ryż z czarną fasolą i sałatki z kapusty (pokrojona kapusta solo) i mizerię z ogórków bez śmietany…. Jako odkażacz – piwo. Oprócz kierowcy. I to wszystko za 111 CUP, czyli 5 CUC. Kelnerka za miłą obsługę dostaje 1 CUC napiwku i długopis.
Docieramy do Camaguey. Jeździmy po centrum szukając kwatery. Natrafiamy na gościa znającego trochę angielski, który wraz z innym Kubańczykiem znajduje nam całkiem przyzwoitą kwaterę (Casa Blanca - 25 CUC za pokój dwuosobowy), tyle, że bez śniadania. Ale te, za 3 CUC od osoby przyszykuje nam jakaś bywała w świecie prawie Murzynka. Mamy nadzieje, ze będzie dobre, jako, ze wcześniej pracowała ona przez jakiś czas w Szwajcarii, jako kucharka. Tania, bo tak jej na imię, o utlenionych na żółto włosach ma mamę Hiszpankę, ojca Kubańczyka, a męża Szwajcara. Syn jest fryzjerem, a synowa ładna. Zna język angielski, niemiecki i oczywiście hiszpański. Jest fascynatką staroci, które skupuje i własnoręcznie restauruje. Pokazuje nam zgromadzone „skarby” – meble, porcelanę, sprzęt RTV. Po zmroku idziemy „w miasto”. Co nas zaskakuje, to czystość, ład, elegancko odnowione kamieniczki, nowe budynki. Chyba trochę dostaliśmy w kość, więc po lekarstwie i spać!
NOCLEG:
Casa Blanca Colonial House; Matias Varona (San Rafael) No 213. Tel. +53 54044221; e-mail alionys.cm@gmail.com
ŚNIADANIE:
Sra. Tania Hernandez Padron; San Juan de Dios #61 e/San Clemente y Angel; Camaguey; Cuba.
DROGA:
Jak na warunki kubańskie - przyzwoita. Dziur nie za wiele, ale trzeba uważać cały czas. We Florida uważać na "rynsztoki" na uliczkach prostopadłych do głównej.
Nie zapominać o tankowaniu w większych miastach. W wioskach i małych miasteczkach mogą nie mieć niebieskiej benzyny (94 oktany).