Dziś poważna zmiana w menu śniadaniowym: dostaliśmy dodatkowo, pokrojoną na kawałki papaję. Szok! Oddaję swoją porcję, bo dla mnie smak nie jest zbyt apetyczny.
Mamy wypożyczone rowery, więc dziś znów dzień sportowy. Ruch jest, ale niezbyt wielki w porównaniu z wczorajszym. Jak się dowiedziałem od spotkanego w hotelu Tunezyjczyka, wczoraj było święto związane z pełnią księżyca i wielu Birmańczyków zjechało do Bagan, świętować. I te tłumy poruszające się wszystkimi możliwymi środkami transportu zawalały drogi tak, ze niektórzy nawet zrezygnowali z jazdy rowerami, w obawie przed możliwymi wypadkami.
Nie wysilamy się zbytnio, jedziemy kilka kilometrów za Bagan i lokujemy się na górnym tarasie świątyni, gdzie spędzamy prawie pół dnia fotografując, filmując, uzupełniając notatki do blogu, jedząc, pijąc. Uff, ale energii straciliśmy!
Wpadamy do OldBagan i tu jesteśmy mile zaskoczeni – w knajpce mamy WiFi! Więc szybkie sprawdzenie poczty, uzupełnienie bloga i w drogę, oczywiście po wcześniejszym uzupełnieniu zapasów płynów w organizmie.
Wieczorem zmieniamy knajpkę. Nie był to najszczęśliwszy wybór, ale trudno. Zjedliśmy, wypiliśmy i skruszeni wróciliśmy na spring rolls i herbatkę do Silver House. I tu miła niespodzianka – pojawił się internet. Ciągnięty chyba przez ledwie żywego woła, ale zawsze… Dodanie zdjęć do bloga i spać.