Jak każdego ranka tak i dziś w asyście i przy pomocy całej rodzinki dokonuję niebywałej wręcz sztuki zapakowania naszych bambetli do bagażnika mazdusi. Gdyby nie ten namiot... Po upakowaniu wszystkiego, do bagażnika nie wejdzie już chyba nawet zapałka (szpilkę to bym jeszcze w coś wbił). Kierunek: mniej więcej Bergen. Nauczony doświadczeniem z wjazdu do Oslo mam już odliczone 8 koron na bramkę. A tu zaskok - wszędzie ludzie. Też dobrze. Jedziemy kilka godzin mając po prawej stronie jakieś wielkie jezioro. Nasza mapa z atlasu nie podaje jego nazwy. Dziwimy się, że nie widać żadnego jachtu - na takim akwenie w Polsce roiłoby się od kolorowych żagli. Ale tu mają morze, urozmaiconą i długą linię brzegową. To wszystko tłumaczy. Droga wije się po dość wysokim brzegu, półką skalną wyrąbaną w skale. Widać zabezpieczenia siatką przed osuwaniem się drobnych kamieni. Robi się coraz zimniej, choć słońce świeci. Na szczytach nie tak odległych gór widać zalegający śnieg. Zatrzymujemy się od czasu do czasu przy ciekawszych miejscach wytrwale filmując. Docieramy w pobliże Oddy. Tu w jakiejś wiosce widzimy olbrzymią tablicę informującą, że niedaleko znajduje się piękny wodospad i miejsce widokowe. Jedziemy. Droga lekko wspina się, zostawiając po prawej stronie coraz niżej wartką rzeczkę. Dostrzegamy tablicę z napisami w kilku językach (polskiego brak) informującą o konieczności pozostawienia tu ciągniętej przyczepy. Nie mamy takowej, więc jedziemy dalej. Kolejna informacja dla kierowców, by zachowali szczególną ostrożność, gdyż jest to droga górska. Pozostawiamy bez komentarza. Po jakimś czasie kolejna taka sama informacja. I następna. Trochę nas to bawi. W końcu jesteśmy w górach, a droga wyśmienita. Wypatrujemy wodospadu, ale jak na razie droga wiedzie nas na wprost, a gdzieś na horyzoncie kończy się jakąś góra - naturalne zamknięcie tego wąwozu. Ilość tablic dramatycznie wzrasta, co wprowadza wszystkich w wyśmienity nastrój - jak tu dbają o kierowców na takich prostych dróżkach! Dojeżdżamy do końca wąwozu i tu szok: droga skręca w lewo chyba o 170 stopni i zaczyna się wspinać na górę. 200m prostej i zakręt w prawo o 170 stopni, prosta i taki sam zakręt w lewo. Redukcja do jedynki i powoli suniemy w górę. Ktoś cały czas filmuje. Dopiero na filmie słychać, jak stopniowo śmiechy i chichoty zamierają. Proste odcinki coraz krótsze, barierki odstokowe zniknęły, droga coraz węższa choć nadal asfaltowa. Pada drżącym głosem pytanie: "a co jeśli ktoś będzie teraz właśnie zjeżdżał z góry"? Wywołuje wilka z lasu - coś zjeżdża! Ale zakręty są tak szerokie, że tu można się wyminąć. Tamten kierowca staje i nas przepuszcza. Nie wiem ile metrów w górę już się wspięliśmy, ale wiem że koszulę i dłonie mam mokre. Jeszcze kilka zakrętów prawo - lewo i widzimy jakąś półkę skalną, a na niej auta. Ale mnie spod pokrywy silnika zaczyna się dymić.... Stajemy na tym "podniebnym parkingu" - zagotował mi się płyn w chłodnicy! Zostawiamy auto do ostygnięcia a sami idziemy jeszcze trochę wyżej. Ania w solidnej kurtce puchowej! Ponad nami jeszcze widać hotel i restaurację, którą nie omieszkujemy odwiedzić, a dalej rozrzucone na płaskim, rozległym szczycie domki. Mży, jest dość chłodno. Powrót i zjazd spokojniejszy, choć z pewnymi obawami. Zbyt daleko nie jedziemy, stajemy na kampingu w Oddzie. Tylko udało nam się rozstawić namiot, gdy lunęło. Na szczęście do naszego namiotu można spokojnie wjechać tyłem samochodu i dalej się rozpakować. I tu się zabytek sprawdził! Kamping wyposażony w kuchnię, jest gaz, są czajniki, więc jest i polska gorąca kolacja.