Jedziemy zwiedzić pałac Schonbrunn. Urocze miejsce, ale jak na tak krótkie zwiedzanie to trochę za duże! Nie powiem, że biegamy z językiem na brodzie, ale dużo nam nie brakuje. Tym bardziej, że pogoda bardziej sprzyja opalaniu się niż zwiedzaniu. Każdy widok jest tu piękny: i sam pałac widziany od strony ogrodów i widok na ogrody i na Gloriettę... A teraz do Katedry św. Szczepana. I oczywiście zdjęcie na tle dachu z orłem Habsburgów. Niedaleko miła kawiarenka kusi, więc wstępujemy na pięterko. Kawka dobra, ciasteczko niezłe, ale cena... Pora wybrać się na obrzeża Wiednia - wzgórze Kahlenberg. To nieomalże patriotyczny obowiązek. Odwiedzić kościół św. Józefa, w którym przebywał również 11 lat temu nasz papież Jan Paweł II z okazji 300 rocznicy odsieczy wiedeńskiej. I powrót do Wiednia - mamy ochotę zobaczyć Prater. Mnogość możliwości zabawienia się - niesamowita. Wybieramy diabelskie koło, ze względu na możliwość podziwiania całego nieomalże miasta z wolno obracających się, przeszklonych wagoników. Ciągnie mnie jeszcze inne bardziej niż diabelskie koło, obracające się we wszelkie możliwe strony (na zdjęciu). Ale słysząc krzyki i widząc zszarzałe twarze wychodzących po tej przejażdżce - zdecydowanie rezygnuję. No i nie mam przy sobie nic na przebranie... :). Jeszcze raz jedziemy sobie dookoła centrum, uwagę naszą zwraca położona pośrodku miasta spalarnia śmieci chyba Hundertwassera, ze śmiesznymi kominami, malunkami. Niestety nie udaje nam się znaleźć domków jego projektu. A szkoda.