We Lwowie lądujemy o 15:45. Bierzemy taksówkę z lotniska do centrum, stając na chwilę przy dworcu kolejowym, by znów zostawić bagaże w przechowalni. Udajemy się na zasłużony obiadek do restauracyjki "U pani Stefci". Wyśmienita solianka, pielmieni, jęzor w sosie śmietankowym i cielęcina. Mniam, mniam! A na herbatkę i przyjemności na rynek, czyli wcinamy strudle. Po 22 łapiemy taksówkę na dworzec. Pół godziny czekania i podstawiony jest nasz pociąg. I tu nas biorą diabli, bo okazuje się, że nie jedzie on bezpośrednio, tylko w Przemyślu musimy zmienić pociąg, ze względu na jakieś remonty. Czyli po 2 godzinach spania pobudka, zabrać klamoty i zmienić peron, pociąg, znów się rozpakować i próbować zasnąć. ".... ..... ....." - tego wolałem nie pisać tekstem otwartym, co o tym myślę! Ale o 04:41 szczęśliwie hamujemy w Dębicy, skąd syn zabiera nas do Mielca.
Coś się skończyło.
Było świetnie, ale krótko.
Trzeba zacząć myśleć o czymś nowym.
Ale najpierw uporządkować wszystko po tym wyjeździe.