Dziś niczym nowym nie zaskoczono nas na śniadaniu. Rowerki stoją pod naszymi oknami więc jazda! Przyjeżdżamy do pagody …., wchodzimy na „taras widokowy”. Sprawdzając, czy widoki stąd są godne uwiecznienia, natrafiam na sympatycznych Kanadyjczyków. Dowiaduję się od nich, że godnym polecenia jest pobyt wieczorem i nocą przy świątyni na Złotej Skale, gdzie w świetle palących się świec setki ludzi śpi, modli się, koczuje, pożywia tworząc niezwykle barwne widowisko. Może tam dotrzemy.
A teraz na przełaj przez pola, wąskimi miedzami udajemy się do następnej świątyni. I tu dopada nas pech! Przebijamy dętki w dwóch rowerach! Nie pozostaje nam nic innego, jak prowadzić rowerki do najbliższego serwisu. Dobrze, ze zapamiętałem, gdzie takowy widziałem! Siedzimy więc teraz, czekając aż serwisant upora się z wymianą dętek, które przywiózł wezwany przez nas telefonicznie właściciel wypożyczalni. Mija druga godzina wysiłków „rowero-naprawiacza”, zdążyliśmy w tym czasie uraczyć się star-colą, kawusią, ciasteczkami tutejszego wyrobu, a ja rozłożyłem się z biurem, czytaj z netbookiem i na bieżąco mógłbym relacjonować postępy pracy, gdyby nie brak netu w tym miejscu…
Serwisant zaszokował nas, gdy rozpoczął poszukiwania jakiegoś niezbędnego do demontażu tylnego koła narzędzia. Rozumiałem, gdy szukał w jakimś koszu, w jakiejś skrzynce, między napojami, w siodełku motocykla, ale szczytem było poszukiwanie koło posążka Buddy umieszczonego na półeczce jakieś dwa metry nad ziemią. Znalazł czy nie znalazł, w każdym razie rower rozkręcił. Okazało się, że w dętce jest „pińćset tysięcy” dziur. Po dwóch i pół godziny odjeżdżamy – mój rower ma wymienione dętki, Iza ma dowieziony rower zastępczy!
I znów na pagody…
Wieczorkiem ostatnia wizyta w Silver House. Właściciel (kelner?) po tej informacji donosi nam w gratisie ichniejszą zupkę pomidorową. Smaczna! Po kurczaczku w miodzie i w sosie słodko – kwaśnym, na deser sajgonki i banany. I do pakowania. Jutro wyjazd do Kalaw.