Skoro tylko nasz świt nastał, czyli około 09:00 wskakujemy na pożyczone rumaki i szparko ruszamy na podbój świątyń w okolicach New Bagan. Dopytaliśmy się wcześniej w którą stronę najlepiej jest wyruszyć, bo tutejsze plany i mapki pozostawiają bardzo wiele do życzenia!
Mając do swojej dyspozycji calutki dzień, bez żadnego wcześniej ustalonego planu jedziemy to kawałkiem asfaltu, to polną drogą zaczynając od Sein-Nyet Ama & Nyima lekko podniszczonej, następnie Lay Myet Hnar, Ma Nu Ha, Mya Zedi, i tak dalej… Skończyliśmy na Ananda Pagoda. Nazwy już nam uleciały z głowy i nie ma chyba najmniejszego sensu je zapamiętywać.
Koło Anandy spotykamy nieprzebrane tłumy Birmańczyków obozujące (koczujące ?) na przyległych terenach. Rozbite prymitywne zadaszenia obok dwukółek ciągnionych przez parę wołów, którymi przybyli tu z czasem dość odległych miejsc. Wzdłuż całego południowego muru świątyni rozciąga się kolorowy, gwarny, zakurzony bazar przez który przepychamy się ze swymi rowerami dzwoniąc czasami dla utorowania sobie drogi. Nasze dzwonki nie są jedynymi – podobne dźwięki generują sprzedawcy lodów, zwracając w ten sposób uwagę na siebie.
Prawdziwa kawa przy wyjściu ze świątyni! I dodatkowo “lemon juice with ginger, without sugar”! Obsługa odbiera od nas rowery, ustawia, a my możemy się już delektować napojami. A w knajpie same białasy.
Zakurzeni, lekko zmęczeni, zadowoleni z wycieczki wracamy do hotelu na prysznic czyniący nas lżejszymi o dobre pół kilograma… Kolacja w Silver House nie dość że wyśmienita, to odnosimy wrażenie, że dzisiejsze porcje są odrobinę większe niż wczorajsze. A kelner już wie, że Ani nie podaje się filiżanki herbaty, tylko cały termos! Znajomości?
Internet? Niedługo zapomnimy co to takiego…