Geoblog.pl    Byniek    Podróże    Złoto, stupy, pagody, Budda. Jednym słowem - Birma. Rok 2013.    Myanmar - Dzień trzeci - wciąż Rangoon (Yangon)
Zwiń mapę
2013
18
sty

Myanmar - Dzień trzeci - wciąż Rangoon (Yangon)

 
Birma
Birma, Rangoon
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9572 km
 
Dziś czeka nas „pracowity” dzień. Wg Ani tylko chodzimy, zwiedzamy, żadnych taksówek, riksz. OK. Punkt pierwszy: Batatung Pagoda, niedaleko od naszego hotelu, może jakiś kilometr. Całkiem ładna pagoda, nie tak popularna jak Sule czy Shwedagon, niezbyt zatłoczona, ze stawem, rybkami, potężnymi rybami podobnymi do sumów, żółwiami… Odwiedzamy ichniejszą bibliotekę, ale mimo naszych wysiłków, nie udaje nam się nic przeczytać. No za wyjątkiem tytułu jednej gazety: Newsweek…
Następnym punktem naszego programu był spacer nad rzekę. Dochodząc do nadbrzeża widzimy gościa z kilkoma ledwie żywymi kogutami, z niektórych sączyła się krew i to całkiem niezłą stróżką – czyżby efekt wcześniejszych walk? Czy tu są walki kogutów? Tego wcześniej nie sprawdziłem, a szkoda. Przy wejściu na jakiś pomost prowadzący na zakotwiczone przy brzegu barki widzimy „kociołek”, którego jeden wsad powinien wykarmić chyba pułk ludzi. Grupki ludzi – tubylców schodziły na barki, a z nich do małych łódeczek, którymi przeprawiali się na drugi brzeg rzeki. Podziwiam ich odwagę – łódki maleńkie, wąskie, chybotliwe, a ludzi spora gromada! Co prawda nie widzieliśmy, by któraś zatonęła, ale…
Jako, że wczoraj dokonaliśmy zakupu kartek pocztowych, które również wypisaliśmy, teraz pozostało nam tylko zakupić znaczki i wysłać je. Na pocztę główną mamy rzut beretem (no może obciążonym ziemniaczkiem), więc tam też kierujemy swoje kroki. Przed wejściem są sprzedawane znaczki. Ale nie kupujcie tu!! Tu sprzedają w cenie 600 kiatów, a na poczcie po 500!! Na szczęście nie wszystkie tu zakupiliśmy. To się nazywa kolejna lekcja. Odrobiona.
Najwyższa pora coś się napić – cumujemy w jakiejś ulicznej restauracji, zamawiając kawę i herbatę. Dostajemy dwa rodzaje herbaty – jedna jakaś z mleczkiem, bardzo słodka oraz druga w dzbanku nie słodzona, bez ograniczeń. Wydatek 1.200 kiatów. Ciastek nie serwowali.
I dalej spacerkiem podziwiając kolonialną zabudowę dochodzimy do Sule Pagoda, którą wcześniej oglądaliśmy wieczorem. Kasują nas po 2USD od twarzy i jeszcze jakieś 100 kiatów za przechowanie sandałów i możemy wejść do pagody wsłuchując się w ichniejsze pieśni, które zagłuszają nie tylko nasze słowa ale i nasze myśli. Wewnątrz pagoda jak pagoda, nie za wielka, ale jak każda bogata, złocona. Pełno puszek, a w zasadzie przeszklonych skrzynek na ofiary i datki. Sporo autochtonów składających ofiary w postaci wiązek jakiś kwiatów, girlandów chyba jaśminów. Natomiast nie spotkaliśmy tu ofiar z jedzenia.
Po pagodzie zaplanowaliśmy herbatkę/kawę w polecanej przez Lonely Planet herbaciarni, tuż za Sule Pagoda. Ale rozmawiając z kimś z obsługi, dowiedziałem się, że ta herbaciarnia jest zdecydowanie przereklamowana. Dostaliśmy adres innego cafe shop …… Faktycznie – już od wejścia udarza nas wdzięczny zapach mielonej kawy. Na stolikach przygotowane ciasteczka – oczywiście nie darujemy im! Znów zaczyna mi to przypominać podróż kulinarną, czyżby powtórka z Wietnamu? Ale tam były inne zapachy. Te tak nie powalają, nie ma takiej różnorodności, szerokiej gamy. Ale to dopiero początek naszego pobytu!
Posileni (?), opici darmową herbatką i płatną kawusią kierujemy swoje kroki w stronę Bogyoke Aung San Market. Sprzedają tu prawie wszystko, ale królują kamienie szlachetne i półszlachetne, złoto, odzież, dodatki, wyroby artystyczne. Gdy zaczynam narzekać, że nic tu dla nas nie ma, Ania wypatruje sklep (?) z longhyi. Kupuję dla Ani za 2500 (z małą przeróbką i doszyciem czarnego pasa – 3.000 kiatów) zielone longhyi z żółto – złotymi motywami. W końcu i ja daję się namówić – a co mi tam! Jeszcze w spódnicy nie chodziłem! Wybieram sobie czerwony kolor z czarną kratką. Jakiś gość stojący przy drzwiach stwierdza po angielsku, że wyśmienity wybór. Może i tak… Brak mi tylko parasolki i pederastki. Facet okazuje się bardzo gadatliwy i w dodatku jest właścicielem tego sklepu – więc nie dziwota, że tak zachwalał mój wybór. Ale po angielsku mówi najlepiej z dotychczas poznanych, a w dodatku był kiedyś w Europie, a konkretnie w Niemczech, Norwegii, Finlandii, Szwecji i bóg wie gdzie jeszcze – kiedyś pływał na statkach i w dodatku najbardziej chwalił sobie polskiego kapitana! (chyba tak należało powiedzieć Polakom…). Jeszcze polecił nam i zaprowadził nawet do pobliskiej knajpki – herbaciarni, ale rzut oka na cennik i odechciało nam się pić… Coraz wolniej człapiemy w stronę naszego hotelu, od czasu do czasu rzucając uśmiechającym się i pozdrawiającym nas Birmańczykom „mingalaba” lub „hello”. I oczywiście nieśmiertelne z ich strony: „Where are you from?” i „First time in Myanmar?” Czasem mniej, czasem bardziej zrozumiałe, albo wiemy o co się pytają, albo domyślamy się po jednym rozpoznanym prawie angielskim słowie. W pewnym momencie podbiega do nas pewnie półtoraroczna dziewczynka i zaczyna się tulić i coś zagadywać. Nie pozostajemy dłużni – też po polsku do niej nawijamy jak możemy, przy okazji cykając zdjęcia. Mamusia, siedząca opodal na krawężniku jak i wszyscy dookoła zanoszą się śmiechem na te dialogi i bardzo śmiałe próby dziewczynki zrobienia zdjęć aparatem Izy lub Ani.
Jeszcze po drodze spotkanie z birmańską nauczycielką angielskiego, która widząc nas przeglądających plan Yangon podeszła z pytaniem: „may I help you?” I kilkanaście minut rozmowy na temat Birmy, zwiedzania. Żałowała, że nie może nam więcej dziś pomóc, bo idzie gdzieś dawać lekcje. Bardzo sympatyczna, jak zresztą wszyscy poznani przez nas do tej pory mieszkańcy Myanmar.
Ja mam już serdecznie na dziś dość spacerów, chodzenia, zwiedzania. Nawet po dotarciu do Golden Star Restaurant nie mam siły jeść tylko sączę birmańskiego sikacza i z utęsknieniem czekam na powrotu do hotelu i rzucenia się na łóżko, co niebawem mi się udaje.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (23)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2013-01-22 17:26
Opis dnia uzupełniony zdjęciami to jak pyszny obiad z deserem . Miło podziwiać radość dziecka , stroje z Birmy i ...śpiącego kota , pozdrawiam Wędrowców ;)
 
 
zwiedził 20.5% świata (41 państw)
Zasoby: 270 wpisów270 219 komentarzy219 3239 zdjęć3239 5 plików multimedialnych5
 
Moje podróżewięcej
17.11.2018 - 06.12.2018