Geoblog.pl    Byniek    Podróże    Wyprawa RPA - Zimbabwe 2012    Rafting na Zambezi
Zwiń mapę
2012
26
sie

Rafting na Zambezi

 
Zimbabwe
Zimbabwe, Victoria Falls
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11425 km
 
Po śniadaniu (ostatnie już przygotowywane przez nas w domkach) spakowani już na podróż do Pretorii wyruszamy oglądać wodospady Wiktorii. Oglądamy je z „lepszej” strony, to znaczy od Zimbabwe. Wzdłuż kanionu, do którego wpadają miliony hektolitrów wody, idziemy ścieżką pozwalającą nam podziwiać uroki tego miejsca. Rozdrobnione kropelki wody unoszą się ponad krawędzie, spryskując nas niczym darmowym prysznicem. Zdjęcia, kręcenie filmów. W jednym miejscu kładziemy się na samej krawędzi, by móc spojrzeć w dół. Widok zapierający dech w piersiach! Mam nadzieję , że załączone zdjęcia choć w części oddadzą ich piękno.
Teraz znów rozdzielamy się na dwie grupy. Jedna zachęcona przez wczorajszych uczestników raftingu, do której i ja się zaliczam, udaje się na swoją rzeczną przygodę, za 130 USD. Zaczynamy od szkolenia „na sucho” w biurze firmy raftingowej, prowadzonego przez naszego sternika Pena. Następnie ładujemy się do rozklekotanej ciężarówki, która przewozi nas i cały sprzęt oraz obsługujących nas ludzi na miejsce startu, kilkanaście kilometrów od centrum miejscowości Victoria Falls. Tu zostają nam przydzielone pianki, kamizelki ratunkowe, kaski i wiosła. Schodzimy sto kilkadziesiąt metrów w dół, gdzie już czeka na nas napompowany ponton. Pierwsze zapoznanie się z wodą – niesamowicie ciepła!! Wchodzimy do pontonów i tu przechodzimy drugą część szkolenia – Pen wyjaśnia nam wydawane przez siebie komendy, szkoli jak wciągać do pontonu osoby, które mogą wypaść za burtę. W końcu wyruszamy. Mamy przed sobą kilkanaście bystrzy – z angielska zwanych rapid. W takich miejscach płyniemy czasami w dół pod kątem chyba 45 stopni, a wytworzona fala ma około 3 metrów wysokości. W jednym takim miejscu udaje się fali wyrzucić mnie i jeszcze jedną osobę za burtę, ale czuwający i pływający w pobliżu na specjalnym kajaku ratownik przyholowuje nas do pontonu. Na spokojniejszym odcinku wyskakujemy wszyscy do wody i trzymając się za kapoki płyniemy spokojnie w dół Zambezi, czasem wirując, czasem tworząc różne figury na wodzie, niczym grupa spadochroniarzy na niebie. Jeszcze kilka mniejszych rapidów i spokojnie cumujemy. Po zdjęciu kapoków, kasków i opuszczeniu pianek do pasa, wspinamy się sto kilkadziesiąt metrów do góry, wąską, stromą ścieżką, czasem po jakiś drabinach. W ustach zasycha, język kołowacieje, w piance gorąco – w końcu temperatura przekracza 30 stopni Celsjusza. Na szczęście pod koniec naszej wędrówki schodzi do nas jeden z pracowników, racząc nas zbawiennymi butelkami wody mineralnej! Co za rozkosz i ulga!! Teraz już ochoczo wdrapujemy się te ostatnie metry na szczyt, gdzie czeka na nas zasłużony posiłek składający się z afrykańskich kiełbasek, kurczaczków, sałatek, bułeczek i piwa. Pożywieni, napojeni pakujemy się do ciężarówki i wracamy do lodge.

W tym czasie, gdy my zażywamy sportów wodnych, druga realizuje tradycyjny plan czyli ogląda farmę krokodyli, jedzie na targ pamiątek. Warto było go obejrzeć, choć czasu na zakupy stanowczo mało. Po powrocie do wspólnego domku, w którym zostały złożone wszystkie bagaże, jest czas na odrobinę relaksu i chwilę odpoczynku. A o 19:00 rozpoczyna się uroczysta kolacja w restauracji Boma. Już przy samym wejściu witają nas przebrani w „tradycyjne” stroje Murzyni przygrywający na bębnach. Kilka metrów dalej i nas przyodziewają w jakiś kawał materiału, zostawiając na szczęście pod spodem nasze własne ubrania. Jeszcze tylko „rytualny makijaż” i wchodzimy na salę, która może pomieścić około 300 osób. Przy barach możemy degustować różne gatunki dziczyzny: antylopy, guźce i bóg wie co jeszcze. W innym miejscu serwują jakieś robaki, sałatki, owoce, warzywa, ciasta, pieczywo. Najsmaczniejszy okazuje się guziec – z wyglądu podobny do dzika, a w smaku do polędwicy wieprzowej. Po środku sali murzyński zespół zabawia nas grą, śpiewem i tańcami, by w końcu rozpocząć wspólną naukę gry na bębnach. Cała sala aż drży od ich łomotu – fantastyczna zabawa. Jeszcze tylko spotkanie z p. Minister Turystki Zimbabwe, która w krótkich słowach podziękowała nam za odwiedzenie jej kraju i zachęcała do rozpropagowania go w Polsce wśród swoich znajomych.

I już pora szykować się do powrotu. Wybraliśmy drogę przez Botswanę – ma być krócej i bezkolejkowo na granicy. Tylko, że zamiast o godz. 22:00, wyruszamy o 00.45.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (16)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Multimedia (2)
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2012-09-03 22:19
Gratuluję pokonania trasy !.
Obrazowy opis aż...mnie zmęczył gdy czytałam o raftingu .
Pani Minister Turystyki może być pewna ,że wiele osób z Polski poczyta o odległym dla nas kraju .
Bardzo ciekawa i wspaniała wyprawa.
 
lida
lida - 2012-09-09 21:08
Zazdroszczę raftingu. Ale jeszcze przecież nie umieram
 
Byniek
Byniek - 2012-09-09 21:11
Trenuj, trenuj - to V w sześciostopniowej skali trudności. Może na początek coś w Turcji? Już o tym myślimy, najchętniej jeszcze w październiku, chyba, że się dam skusić na rejs po Bałtyku.
 
Byniek
Byniek - 2012-09-09 21:13
Jak "obrobię" film, może uda mi się zamieścić tu najciekawsze urywki z raftingu.
 
 
zwiedził 20.5% świata (41 państw)
Zasoby: 270 wpisów270 219 komentarzy219 3239 zdjęć3239 5 plików multimedialnych5
 
Moje podróżewięcej
17.11.2018 - 06.12.2018