Nieśpiesznie wypływamy. Słoneczko jesiennie przygrzewa, wieje leciutka bryza. Sennie, trochę nudno. Ale byle do przodu. Dopływamy do portu, cumujemy. Na nadbrzeżu stoją w cudaczny sposób popodpierane jachty. Czy jest tu coś takiego jak BHP? Kręcimy się bez ładu i składu po sennej i nieomalże wymarłej mieścinie. Uzupełniamy przerzedzone zapasy. Integrujemy się z angielską załogą sąsiedniego jachtu i irlandzkim szyprem innego jachtu. W noc płyną słowa szant polskich, angielskich i irlandzkich. Luzik na całego.