Znów trzeba wstać troszkę wcześniej. Z terminala promowego wypływamy do Hong Kongu. Jest fala, trochę nami rzuca, ale przy tej prędkości to nic dziwnego. Nawet trudno wypić poranną kawusię. Zakwaterowanie w hotelu i biegusiem na miasto. Wjazd na Górę Wiktorii, z której podziwiać można bez mała całe miasto, a w szczególności wieżowce usytuowane u jej stóp. Wjeżdżamy dodatkowo na taras widokowy, by być jeszcze te kilkadziesiąt metrów wyżej. Sesja zdjęciowa i pomykamy w dół. Jedziemy do "wioski" Aberdeen, liczącej dziś podobno grubo ponad milion mieszkańców. Zatrzymujemy się przy świątyni, w której różni darczyńcy fundowali wszelakie rzeźby i inne "świętości". Oglądamy wieżowiec, mający przypominać kwiat lotosu (mnie nie za bardzo, ale to pewnie mój brak bujnej wyobraźni), który kilkanaście lat temu wybudowała najbogatsza Chinka, przez dziesięć lat zastanawiała się, co z tym budynkiem zrobić - czy przeznaczyć na hotel czy na apartamenty. W końcu zmarła. A teraz o schedę biją się spadkobiercy. Normalka.
Moczymy nogi w Morzu Południowochińskim, w zatoce Repulse. Skóra nam nie schodzi, jest dobrze. Udajemy się do małej przystani, gdzie można wynająć sampana (dżonkę?) i zafundować sobie wycieczkę, by zobaczyć Aberdeen od strony wody, a przy okazji nadal żyjących na dżonkach i innych pływadłach rybaków. Kontrast widoczny. Miła sterniczka inkasuje po 55 HK$ od twarzy (lub innej części ciała) i jakąś godzinkę wozi nas między zakotwiczonymi łódkami. Trafiamy do jakiejś pracowni (manufaktury) jubilerskiej. Oczopląsy zapewnione. Nawet mając zapewnioną zniżkę na zakupy złota i diamentów, decydujemy się tylko na kawę... Może następnym razem skorzystamy z ich oferty? :)
Trochę połażenia po mieście, byle wytrwać do wieczora. Bo wieczorem pokaz laserów i impreza pn. światło i dźwięk. Przybywamy na Aleję Gwiazd, gdzie przymierzamy się do odcisków dłoni Bruce'a Lee i innych mniej znanych nam artystów skośnookich. Bruce ma nawet swój pomnik, w pozie "walecznego" chłopca.
Pokaz świateł dość ciekawy - na drugim brzegu wieżowce zmieniają kolory podświetleń, rozbłyskają neony, po naszej stronie gra niezła muzyka. To trzeba zobaczyć - opis słowny nie odda uroku. To był zdecydowanie najpiękniejszy pokaz jaki widziałem.
I do hotelu. Koniec tego dobrego. Trzeba się pakować - jutro wylot do Polski.
Powiem krótko - szkoda wracać...