Okolice Yangshou jak i samo miasto obfitują w przepiękne plenery. W niektórych miejscach wycinany jest kawałek góry i w to miejsce wpasowywany budynek. Charakterystyczne dla tego terenu pagórki "wchodzą" nieomalże do miasta. My mamy ochotę dostać się w okolice Moon Hill. Sprawdzamy w kilku agencjach turystycznych ceny wynajęcia auta. W jednej wydaje się nam za drogo, w drugiej nie są nami zainteresowani - twierdzą, że nie znają angielskiego. Za to w trzeciej podchodzą z pełnym profesjonalizmem. Początkowo chcieliśmy jakąś osobówkę, ale podczas naszej konwersacji z panienkami z biura dołącza do nas kilka osób, tak że uzbierała się nas dziesięcioosobowa grupa. Bierzemy więc busa, co jest zdecydowanie tańsze. Kierowca ma nas zawieźć na miejsce, czekać na nas kilka godzin, aż wejdziemy i zejdziemy z góry i odwieźć z powrotem. Należy tylko, jak zwykle zresztą, rozliczyć się dopiero po przyjeżdzie, po wykonaniu całej zleconej pracy!Górka okazuje się niezbyt wysoka, za to temperatura - TAK! Dwie Chinki, w tym jedna licząca sobie powyżej 70 lat! godzą się towarzyszyć nam we wspinaczce. Ta starsza za 10Y całą drogę wachluje mnie dla ochłody i dodatkowo dźwiga ręczną lodówkę z zimnymi napojami! I, w porównaniu ze mną, wygląda na to, że się nie zmęczyła! Szczyt góry tworzy jakby brama z kamienia. Stąd mamy piękną panoramę całej okolicy. Opłaciło się wspiąć i stracić trochę tłuszczyku i potu. Zejście dużo przyjemniejsze, zakończone zimnym piwem... Powrót do hotelu i popołudniowy spacer po mieście. Trochę zdjęć z życia codzienno - ulicznego i trzeba się spieszyć na autobus do Guilin. Ale po drodze mamy jeszcze Jaskinię Trzcinowego Fletu. Trzeba wspiąć się kilkanaście, może kilkadziesiąt metrów do góry lub być wniesionym w lektyce. Chciałem wybrać to drugie rozwiązanie, ale stanowczy sprzeciw żony (bym nie męczył biednych ludzi) studzi moje zapały. No i przez ten żoniny sprzeciw, jakaś chińska rodzina ma o dwie miski ryżu mniej - niedźwiedzia przysługa... Rozświetlone kolorowymi lampami wnętrza jaskini tworzą baśniową atmosferę, choć trochę pretensjonalną. Zdecydowanie ciekawsza jaskinia z jeziorkiem, która odpowiednio oświetlona dawała złudzenie, że oglądamy z daleka jakieś miasto nad wodą.
Jeszcze spacer po centrum Guilin i czas wyjeżdżać. Wieczorem pociąg do Kantonu. Nie muszę pisać, że dworzec kolejowy olbrzymi, jak to bywa w Chinach. Przy wejściu bramka, sprawdzanie biletów i zaraz odjeżdżamy. Noc w pociągu sypialnym.