Rano wyjście na centralny plac, gdzie gromadzą się uczniowie różnych szkół, niektórzy dowożeni z okolic, by oddać hołd El Comandante. Dzieci, jak się dowiadujemy, przeszły odpowiednią indoktrynację. Wyjazd dziś na Cayo Santa Maria. Mamy do pokonania kilkanaście kilometrów po stałym lądzie, po czym kilkadziesiąt kilometrów groblą na wyspę. A właściwie na kompleks wysp połączonych groblami. Udajemy się na wschodni kraniec, w poszukiwaniu ogólnodostępnej plaży. Wszystko po drodze zamknięte – tylko dla gości hotelowych. W końcu znajdujemy jakąś plażę, do której musimy dojść około 700 metrów przez zagajniki palmowo – kaktusowe, wcześniej uiszczając 4 CUC od człowieka. Plaża taka sobie – wolę Pilar na Cayo Coco. Anektujemy domek? altankę? chroniącą nas od słońca. I zaczyna się lenistwo. Czyli trochę popływać, trochę się przejść po plaży, schłodzić w barze… Na tej plaży rozłożyło się ze swoim sprzętem wielu kite – surferów. Myślałem, że tu może jest jakaś szkółka i zacząłem szukać trenera, ale niestety – to amatorzy, który przyjechali tutaj chyba ze względu na wyśmienite warunki. Tak więc muszę obyć się smakiem. Wracamy do Remedios. Polecono nam jakąś restaurację przy głównym placu przy ulicy Camilo Cienfuegos, obok mini bazarku. Zamawiamy 4 różne potrawy – każdy co innego, by później zrobić mały szacher – macher i każdy mógł popróbować wszystkiego. Kończymy napełnieni po brzegi. I oszałamiająca cena – 22 CUC! A na placu nadal uroczystości. Fidel jak Lenin – wiecznie żywy. To, co obserwuję, przypomina mi opisy uroczystości w Polsce po śmierci Stalina.