Rano śniadanko, taxi na lotnisko za tyle ile chciałem - czyli 7.000. Air Asia dowozi nas cało do Bangkoku. Tu z lotniska Don Mueng na międzynarodowe jedziemy za darmo shuttle busem (odjeżdża mniej więcej sprzed drzwi numer 6 co pół godziny i jedzie szybciej niż taksówka). Teraz w oczekiwaniu na nasz lot jemy obiadek i na deser sticky rice z mango. Miodzio w gębusi! I pora już udać się pod naszą bramkę. Czas na check-in.
Po tych w zasadzie 19 dniach pobytu w południowo – wschodniej Azji, czas na małe podsumowanie. Jaka jest ta Birma, przepraszam – Myanmar? Przeczytane przewodniki, „wygooglowane” informacje w internecie, przejrzane ostatnie wpisy podróżników dały mi pewien ogólny obraz, który miałem teraz możliwość skonfrontować z rzeczywistością. Pierwszy, to ludzie – sympatyczni, uśmiechający się, starający pomóc w miarę swoich możliwości, otwarci, łaknący informacji ze świata, a jednocześnie chętnie opowiadający o swoim kraju, o zwyczajach, rodzinie. Praktycznie o wszystkim. Jeśli zaś ludzie, to pierwsze co się rzuca w oczy – ubrania. Początkowo szokuje męski strój coś w rodzaju spódnicy – longhi. Rzekomo pod tym nie nosi się nic innego, ale tu pewności nie mam jak powinno być. Widziałem i takich i takich… Longhi w jednej chwili można przerobić na krótkie spodenki, odpowiednio zawijając! W longhi ubiera się zarówno klasa najniższa jak i przynajmniej średnia. Z najwyższą nie mieliśmy do czynienia, a zapomniałem zapytać o to moich rozmówców. Inny jest sposób wiązania longhi: męskie ma kontrafałdę z przodu, damskie jest z fałdą z boku. Kobiece ubrania są bardzo kolorowe, kwieciste, błyszczące, czasem miałem wrażenie, że tak ubrana niewiasta udaje się na bal, a nie do pracy.
Drugim zwyczajem, obcym nam zupełnie, jest żucie liści betelu. Dokładnie to zielony liść posmarowany jakąś białą substancją, której zadaniem jest zmieniać kolor przeżuwanego produktu na rdzawo-czerwony. Dodatkowo w liść zawijane są drobne składniki „zapachowo – smakowe”. Żucie zwiększa wydzielanie śliny, więc żujący plują na wszystkie strony, pozostawiając na chodnikach, murach, słupach, karoseriach samochodów brązowiejące z czasem plamy.
Prowadzenie pojazdów mechanicznych przez Birmańczyków jest rzeczą wartą zwrócenia uwagi. Dość dużo korzystaliśmy z różnych środków lokomocji. Większość z nich powinna 20 – 30 lat temu trafić na złom, ale japońskie toyoty i amerykańskie jeepy są nie do zajechania. Pomimo braku jakichkolwiek wskaźników, powiązania drutem lub sznurkiem części, niedziałających mechanizmów które nie są niezbędne do jazdy, auta osiągają czasem 80km/h. Wszystko się trzęsie, drga, podskakuje razem z pasażerami, wydaje przerażające dźwięki, jakby za chwilę miało rozsypać się na czynniki pierwsze. Ale nie! Jedzie! A kierowcy potrafią prowadzić z iście ułańską fantazją, czego mieliśmy możliwość czasem doświadczyć. Ich sposób lawirowania między innymi autami wywoływał czasem lekki ucisk klatki piersiowej po lewej stronie.
Malowanie twarzy tanaką to kolejny, nie spotkany przeze mnie gdzie indziej zwyczaj. Gałęziami drzewa Limonia crenulata pociętymi na kawałki o długości 10 - 20cm trze się o kamienną "tackę" lekko zwilżoną wodą. Otrzymane w ten sposób mazidło nanosi się palcem, grzebieniem lub czymkolwiek (tym najczęściej) na twarz. To ichniejszy Christian Dior czy coś podobnego, chroniące od słońca i wspomagające skórę. Faktycznie, bardzo dużo kobiet, dziewcząt i dzieci jest tu wymalowana tanaką. Niektóre malowidła to wprost arcydzieła na twarzy!
W większości państw przywołuje się kelnera podnosząc palec czy rękę do góry, wołając Halo, itp. Tu na kelnera się CMOKA!! Sprawdzone! Działa! Dziwne to może, ale oni nic więcej sobie nie wyobrażali, ponad podejście do klienta i przyjęcie zamówienia lub zainkasowanie zapłaty za posiłek...
I jeszcze jedno z tutejszych "dziwactw": po przyjeździe do Myanmar czas zmienia się o pół godziny, a nie jak w innych państwach o pełną godzinę. Ale to podobno znów sprawka naczelnego wróżbity kraju. Trzeba przyznać, że gościowi nie brakuje fantazji. Ale może przez to Myanmar nabiera jeszcze większego kolorytu?
Przewodniki typu Lonely Planet - za bardzo im nie należy (wg mnie) ufać. W przypadku takiego kraju jak Myanmar, informacje są zdecydowanie przestarzałe, czasem wręcz nieprawdziwe. Bardziej należy opierać się na najnowszych wpisach blogerów.
Od samego początku naszej wyprawy zastanawialiśmy się, czy wybraliśmy dobrą porę na nasz wypad. Jeśli chodzi o porę roku, to odpowiedź jest, że zdecydowanie tak! Temperatury i wilgotność jest w sam raz - ani za gorąco, ani za zimno. człowiek się nie topi we własnym pocie. Natomiast żałujemy, że nie przyjechaliśmy tu dwa, trzy lata temu, gdy było zdecydowanie mniej turystów. Statystyki mówią o 1 mln turystów w 2012 roku i planowanych 1,5mln w 2013 roku. Yangon, największe miasto w Maynmar posiada około 8.000 pokoi hotelowych, a Bagan i Nyaung Shwe po około 3.000. Nie dziwota, że teraz, w okresie szczytu sezonu, ciężko o przyzwoity i w miarę tani hotel! Już teraz widać początki boomu budowlanego i zapewne za dwa, trzy lata będzie tu pełno nowych hoteli, hosteli, moteli.