Wczoraj wysiadając z łódki boatman zasugerował nam możliwość obwiezienia nas po jeziorze. Jego cena 15.000 przypadła nam do gustu! I dziś o 07:00 odbijamy od brzegu, kierując się w stronę jeziora. Już pierwsze widoczki z rzeki są piękne – wynurzające się z porannej mgły łódki, które pędząc wzbijają śrubą poruszającą się czasem tuż pod powierzchnią, a czasem na granicy wody i powietrza w górę i na boki fontanny wody. I znów pojawiają się rybacy stojący na swoich łódkach, poruszający je za pomocą wiosła przytrzymywanego jednym ramieniem i obsługiwanego nogą… Zostaliśmy zapoznani ze sposobem połowu za pomocą „kosza”, który wożą ze sobą. Trochę to za długie do opisania tutaj…
Płyniemy dalej – market. Wysadzeni zostajemy przed wejściem do wypaśnego sklepu połączonego z warsztatem produkującym wyroby ze srebra. Oglądamy. Tylko oglądamy. Przechodzimy przez tutejszy market, zostawiając kilka groszy na pamiątkach.
Oglądamy tutejszą wytwórnię parasoli. Miejsce dość znane, ale same parasole, choć zachwalane i opisywane w różnych przewodnikach nie powalają nas na glebę. Obsługa pytana przez wszystkich chyba odwiedzających, czy są to przeciwsłoneczne czy przeciwdeszczowe, stwierdza z powagą, że do ozdoby. Darujemy sobie. A w sklepie, dla przyciągnięcia chyba turystów siedzą sobie i tkają jakieś szale kobiety – żyrafy, dźwigające na szyjach obręcze ważące do 8kg. Ich wydłużone sztucznie szyje, a właściwie zdeformowane i opuszczone ramiona mają być tutejszą, wg mnie wątpliwą, atrakcją.
Odwiedzamy hutę na wodzie, gdzie wykuwane są przeróżne noże, tasaki, maczety, dzwonki. Zostajemy dowiezieni do warsztatu, gdzie metodami z XIX wieku tka się jedwab, bawełnę i lotos! Pracujące tu kobiety maja na pewno więcej niż 67 lat, więc o co tyle krzyku u nas…
Obiadek spożywamy w klimatycznej restauracyjce przy jednym z kanałów, czując się jak w Wenecji… Obsługuje nas 6 czy 7 osób, łącznie z tym, ze kelnerki kładą nam serwetki na kolanach. A ja myślałem, że ona sięga tam w innym celu…
Po jedzonku wizyta w fabryczce cygar i cygaretek. Nie decyduję się na próbę, ale za to pierwszy raz mam możliwość obejrzenia ręcznej produkcji tych używek. Chyba nudna robota, nie licząc oglądania turystów.
Wracając do naszej wioski wstępujemy na plantacje różnych roślin, prowadzone na wodzie – uprawy hydroponiczne. Pomidorki malutkie, ale za to kabaczki – mutanty.
I na dziś nam starcza, wiemy mniej więcej co tu jest, czym jesteśmy zainteresowani, więc decydujemy się powrócić tu jutro, ale w wybrane przez nas miejsca.