Bezduszny budzik kończy nasz słodki sen już o 05:30.
Wczoraj zamówiona w recepcji taksówka już czeka. 15 minut i jesteśmy na przystani, skąd odpływamy Malikhą do Bagan. Zaokrętowanie jeszcze po ciemku, ale rozpoznajemy, że to drewniana Malikha3, na którą mieliśmy „chrapkę” – wydawała nam się stateczkiem z duszą. Nie idziemy na sundeck, wydaje nam się, że może tam być zbyt wietrznie. Ania w pośpiechu spakowała polara do plecaka, a ten jako bagaż główny powędrował do ładowni. A tu ziąb całkiem niezły! Okazuje się, że takich zapominalskich jest więcej i obsługa otwiera ładownię, by można było znaleźć swój bagaż i ciepłą odzież!
Chwilę po wyruszeniu załoga zaczyna serwować herbatę i kawę. Smarowanie tostów dżemem to już samoobsługa. Po kawce podróżni, których jak oceniam może być około setki, obudzeni już, zaczynają strzelać fotki. Na obu brzegach leniwie płynącej Irawadi złocą się co kilkaset metrów kopuły stup lub pagód, stanowiąc temat przewodni dla przybyłych tu domorosłych (zazwyczaj) fotografów. Przed nami około 9 godzin rejsu, więc chyba się naoglądamy sporo.
Okazuje się, że nie 9 a 11 godzin, ze względu na niski stan wody i konieczność pływania czasem od brzegu do brzegu, gdzie jest głębsza woda. Od czasu do czasu obsługa stojąc po obu burtach w pobliżu dziobu, długimi bambusowymi kijami sprawdza głębokość, meldując głośnymi okrzykami szyprowi.
Na całej naszej trasie mijamy tylko jeden most nad Irawadi, ale za to mający minimum 1,5 km długości i, jak zauważyliśmy, prawie całkiem bez ruchu kołowego.
Podczas rejsu mieliśmy możliwość pożywić się specjałami przygotowanymi przez załogę – do wyboru mieliśmy ryż lub makaron. Wybrałem ryż z kruszonką z kurczaka, orzeszkami i dwoma plasterkami pomidora polanymi sosem tak piekącym, że przy nim pieprz mógłby mi służyć do słodzenia herbaty… Cena takiego posiłku 3.000 kiatów.
Do Bagan dobijamy już po zmroku. Zejście ze statku, który dobił do gliniastej przystani (jak u nas nad Soliną!) po wąskim trapie, długim na jakieś 8 metrów. Dwóch załogantów, z których jeden stał na brzegu, a drugi na burcie trzymało rurę, która stanowiła poręcz. Człowieku, bądź twórczy!
Bagaże załoga wynosi z ładowni i układa na rozścielonej płachcie. Donośnym głosem wykrzykiwane są numery nadane bagażom, po które właściciele mają się zgłaszać z drugą, kontrolną częścią biletu bagażowego. Dogadujemy się z właścicielem jakiegoś jeepa na 10.000kiatów za kurs do New Bagan. Dowozi nas cało i zdrowo do naszego motelu. Znajdujemy w pobliżu niezłą i tanią (!) restaurację - 10.000 za kolacjo - obiad dla trzech osób. W motelu (Mya Kan Tha, Main Road, New Bagan, koło Green Elephant Restaurant) jest WiFi, ale nie w naszym pokoju. Trzeba iść albo do recepcji, ale na stołeczkach przed recepcją. Ale jest!!