Już na birmańskiej ziemi!
Jakieś malutkie dziewcze z hotelu przyjechało po nas!! Dowiozła nas ( a właściwie to kierowca) do do Ocean Pearl Inn. I juz się rozpakowaliśmy. Internet - pożal się boże... ale jest! Zaraz obiadek i początek zwiedzania.
Hotel - 3 piętra, wąskie, strome schody. Pokoik schludny, a jak na cenę 33USD/noc dla 3 osób to można powiedzieć, że full wypas! Nawet jest telewizor i lodówka, o AC nie wspominając. Prąd jest, ale wody zabrakło, pojawiło się za to ogłoszenie po angielsku, by oszczędzać dziś wodę, bo rząd przeprowadza czyszczenie ... ale nie wiadomo czego. OK. Choć trochę "niewygodne" przy korzystaniu z wc. Chyba poszukamy dezodorantów...
Wybieramy się do biura podróży, z którym ostatnio korespondowałem w sprawie rezerwacji hoteli w Mandalay i Bagan. Biuro, jak się okazuje dość spore, a właściwie zatrudnia wiele pracownic, które z uśmiechami na twarzy wyległy nas witać. Czyżby tak rzadko przychodzili do nich klienci?? Po zaproszeniu do kantorka, zostaliśmy poczęstowani herbatką i kolejnymi uśmiechami (to pewnie do mnie...). Po 45 minutach mamy w zasadzie wszystko ustalone, opłacone. Bookingi i faktura wydane. Poczułem się lżejszy o 531USD.
Dowiedziałem się od panienek z biura, gdzie w pobliżu można coś dobrego zjeść i w jakich cenach. Podobało mi się stwierdzenie, że ona kupiłaby np. za 500 kiatów, ale dla nas to pewnie sprzedadzą za co najmniej 1000 kiatów. Skierowaliśmy nasze kroki w stronę Golden Star Restaurant. Wyglądało to jak jakaś jadłodajnia a nie restauracja w naszym rozumieniu, więc trochę zestrachani, ale nie za bardzo, zamawiamy ryż po birmańsku z kurczakiem - 1.500 kiatów, makaron z chrupiącymi warzywkami i kurczakiem - 1.500 kiatów oraz 3 kawy z mleczkiem, łącznie 1.000 kiatów, czyli 3,70 zł. Masakra!
Najedzeni udajemy się do Sule Pagoda. Jest 18:00, słońce już zachodzi, więc do Pagody docieramy już o zmroku. Nie wchodzimy do środka, to zostawiamy sobie na jutro. Kilka fotek pagody, obchodzimy ją dookoła i wracamy do naszego hotelu. Ulicznych latarni jak na lekarstwo i tylko na głównych ulicach. Na wszelki wypadek mamy czołówki, by oświetlać sobie drogę i nie wpaść do otwartych kanałów ściekowych. Natrafiliśmy na takie coś - dziura w chodniku jakieś 2 x 2 m i głębokość około 1,5m, a w dole fekalia... brrr.
Jeszcze po drodze natrafiamy na cukiernię, gdzie zamawiamy sobie ciasteczka i różne herbatki: limon tea - jakby ktoś wdusił pół limonki do pół szklanki herbaty; apple tea - herbata, w której pływają kawałeczki jabłka. Mnie dostała się czarna herbata L I P T O N !! z mleczkiem. Bawarka. A nie jestem matką karmiącą. Jeszcze po drodze zakup wody mineralnej - 600ml za 200 kiatów (0,74zł), 1 litr za 250 kiatów i syrop mango za 1.200 kiatów. Szaleństwo cenowe! Do hotelu, sprawdzić nasz plan na jutro, uzupełnić bloga i nabrać sił na jutro!