No i w końcu jesteśmy. Pogoda lepsza niż w Polsce – cieplej! Jedziemy na „nasz” kamping – lodge. Mamy do dyspozycji „domek podszyty wiatrem”. Drewniany, z dwoma pryczami udającymi łóżka. Pomiędzy nimi coś robiące za nocną szafkę – powiązanie ze sobą patyczki… ale działa. Szafy brak. Drzwi, jak w amerykańskich stajniach, otwiera się osobno dół i osobno góra – ciekawe rozwiązanie…
Przed domkami wysuszona trawka i pozbawiony wody staw.
Szybkie mycie i udajemy się do Pretorii, do jakiegoś hostelu backpakersów na obiado-kolację. Menu prawie europejskie, ale zjadliwe! Po kolacji dłuższy wypad do Johannesburga na koncert, a właściwie musical pod nazwą Umoja w wykonaniu tutejszych czarnych artystów. Trzeba przyznać, że muzyka nie pozwalała nam zasnąć – początkowo walenie w bębny, tam-tamy itp. ustrojstwa, a następnie śpiewy, tańce i murzyńska muzyka. To wszystko zapowiadane przez konferansjera przypominającego wyglądem i sposobem mowy Freemana Morgana, starającego się przedstawić historię czarnych. I jeszcze tylko powrót do naszej Twena Lodge, gdzie wylądowaliśmy około 01:00…. Lekko męczący dzień!