Udajemy się do Mauzoleum Sun Yat Sena - polityka i twórcy Kuomintangu, uważanego za twórcę nowoczesnych, demokratycznych Chin. Następnie Świątynia Sześciu Banianów (cokolwiek by to nie znaczyło). Lepsza druga nazwa Pagoda Kwiatowa - bardziej zrozumiała. Wysoka na przeszło 50 metrów, a być może nazwa wzięła się od powyginanych daszków pagody niczym płatki kwiatów. OK, niech tak będzie. Stara, ale spalona i znów odbudowana. I jeszcze w jednym z pawilonów posąg śmiejącego się Buddy. A w kolejnym, ogromnym - trzy mosiężne posągi symbolizujące przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. "Zbuddujemy się". Jeszcze jedna budowla, a właściwie zespół budowli - Świątynia Rodziny Chen. Budynki zdobione fryzami, z których najdłuższy ma prawie 30 metrów. Jest na co popatrzeć. Koronkowa robota, soczyste kolory.
Jeszcze trzeba zobaczyć kantoński targ. Jest takie powiedzenie, że w Kantonie je się wszystko co ma nogi, za wyjątkiem stołów i krzeseł. Trzeba więc to zobaczyć, bo nie powiem, że spróbować. Trafiamy na targ, ale to chyba nie całkiem ten, o którym myśleliśmy. Były tam różności, jedzonko również, ale z tych "słynności" to w zasadzie nic...
Kupujemy więc takie prawie normalne owoce, by delektować się nimi w zaciszu pokoju hotelowego (United Star Hotel, 172 Chang Gang Rd.c.). Jeszcze kilka dni i takich już nie będziemy mieli, a przynajmniej tak świeżych.