Odwiedzamy dziś jeden z największych zabytków sakralnych sakralnych Chin. Jak wszystko co w Chinach - oczywiście wielkie! I tłok, masy ludzi. W końcu ludzi u nich nie brakuje. Poza tym mają te właściwość, że są mali i się pchają wszędzie. Ania zaliczyła kilka nieudanych prób wejścia na tzw. "pępek świata" - cały czas wypychały ją bojowe Chinki. Muszę przyznać, że cesarze mieli rozmach. Tylko budynki wydają mi się puste i zimne. Ale to moje prywatne zdanie. Jeszcze jedna świątynia lamaistyczna - Świątynia Lamy. A w niej posążek Buddy mierzący coś około 18m wysokości. Bodajże w 1990 roku został wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa. I jak tu nie zadzierać głowy? I wszędzie dymiące kadzidełka. Jedni oddają cześć swoim bogom, inni w tym czasie namiętnie fotografują i filmują. A jeszcze kręcący się dookoła sprzedawcy pamiątek, pocztówek (1 $ 10 kartek), latawców i bóg wie czego jeszcze. Dziś wieczorem (21:18) odjeżdżamy pociągiem do Xi'an. Cena 400 juanów. To też przeżycie. Na dworzec wpuszczają po pokazaniu ważnego biletu. Poczekalnia jak hangar boeninga 767. Na peron nie wpuszczają dopóki nie podstawią pociągu. Później znów sprawdzanie biletów przed wejściem na peron i jeszcze raz przed wejściem do pociągu. A w pociągu odbierają bilety. Oddają przy wysiadaniu. Na korytarzu można zaopatrzyć się w wodę na herbatę lub kawę. Palarnia gdzieś w przejściu między wagonami. Mamy miejsca w czteroosobowym przedziale, a jako współtowarzyszy podróży bardzo miłą parę emerytów z Australii. Do późnej nocy toczymy rozmowy, zapraszamy na koniec do Polski i otrzymujemy zaproszenie do Australii. Przedstawiają nam możliwości podróży po swoim wielkim kraju. Wg nich potrzeba około 40 dni, wynająć samochód - camper i mieć ze sobą, w przeliczeniu na złotówki jakieś 60.000. Nasze miny zapewne były bezcenne. Spać.