Rano wyprawa za Pekin - zobaczymy jeden z 7 cudów świata - Wielki Mur Chiński. Po drodze zwiedzamy grobowce cesarzy z dynastii Ming. Zwiedzamy to może za szumnie powiedziane. Długi spacer Aleją Duchów, wzdłuż której ustawione jest mnóstwo rzeźb i posągów. Jest to chyba jedna z najbardziej oryginalnych i śmiesznych zarazem - potężne, kamienne, niektóre realne zwierzęta inne mistyczne stoją wzdłuż drogi, którą odprowadzano władców Chin do ich grobowców. Wg naszego przewodnika droga była tajna, znali ją tylko wtajemniczeni. Jedną jakby bramę stanowi pawilon, w którym na potężnym kamiennym żółwiu (chińskim symbolu długowieczności) umieszczono wysoką, również kamienną tablicę z wyrytym na niej tekstem, sławiącym cesarzy z dynastii Ming. W końcu docieramy do Muru Chińskiego. Widać go z daleka (z kosmosu ponoś również, ale tam mnie nie było, więc nie potwierdzę). Wybieramy (a mamy do wybory dwie możliwości) drogę dłuższą, ale za to mniej stromą - tak nam się na początku wydawało. Idziemy odnowioną częścią muru, udostępnioną dla turystów. Mur szeroki, wysoki, masywny. W przeszłości mógł na pewno stanowić niezłą zaporę dla wroga. Ale nie zazdroszczę żołnierzom (wojom?), którzy mieli się po nim przemieszczać. Nie dość, że od jednej do drugiej warowni (?) kawał, to jeszcze raz pod górę, raz z górki. Widoki z muru czasem zapierające dech w piersiach, czasem wręcz komiczne. Najbardziej ubawił mnie napis "One world One Dream" na zboczu góry, niczym napis ze Stanów "Hollywood". Tak mi się skojarzyło... A na murze co jakiś czas domorośli malarze i handlarze. I stara śpiewka: "one dolar only"... Czasem pięć dolarów. Uodparniamy się. Mur widać po horyzont. Ale nie całość jest naprawiona. Po przejściu około 2km (chyba, tak mi nogi mówiły) zaczyna się ruina. Wydaje mi się, że sprowadzą jednej nocy kilka milionów Chińczyków i na rano będzie już gotowe. Wracamy do hotelu. To co nasze oczy nie zobaczyły to być może zarejestrował obiektyw aparatu lub kamera. Sprawdzimy.